Projekty i inwestycje unijne
  • Język migowy
  • BIP

Głośniej od bomb w RCK

Relacje zaczyna się zwykle odpowiadając na pytania: Co, gdzie, kiedy etc. Ale to był magiczny wieczór w Raciborzu. Wracając do domu, gdzieś w Lubomi, przed samochodem raźno przekicało mi stadko białych królików. I to musiały być króliki z krainy czarów. Czarów rzuconych przez Mike’a Sterna w doborowym towarzystwie Dave’a Wecka, Boba Malacha i Toma Kennedy’ego. W wypełnionej prawie po brzegi sali RCK przy Chopina panowie muzycy ukradli publiczności jakieś dwie godziny z życiorysów. Koncert był tak doskonały, że słuchacze nawet nie zdołali zauważyć, że wskazówki zegarków powędrowały do przodu.

 

Ten koncert był jakby rwany, rytmy zmieniały się nieregularnie przypominając jakby arytmię serca. Smutek, radość, groza wiązały się luźno ze sobą, wibrowały wraz dźwiękami po sali. Gitara, bas, perkusja i saksofon jakby opowiadały historyjkę, jakby rozmawiały ze sobą sięgając czasem po szept, czasem po krzyk. Mike Stern to zwodził zebranych w RCK skoczną melodyjką, to atakował szybkimi, ostrymi jak krawędź brzytwy rockowymi  riffami. Dave Weckl spokojnie wybijał rytm przypominający maszerujących piechurów, tylko po to, by chwilę później rozpętać prawdziwą kanonadę. Głośniej od bomb. Pałeczki w rękach perkusisty w niektórych momentach po prostu roznosiły RCK jak serie karabinów maszynowych. Bob Malach na saksofonie dorzucał do tego raz liryzm dęciaka, raz prawie urywany jazgot, który dosłownie wgryzał się pod czaszkę. I bas Toma Kennedy’ego, który sprawiał, że trudno było zastygnąć w miejscu i nie poruszać głową zgodnie z instrukcjami dysponowanymi przez instrumenty jazzmanów.

 

Panowie nie władali jednak sceną aż tak bardzo dyktatorsko. Oszołomiona publiczność, co kilka minut prokurowała dżentelmenom zza oceanu intermezzo złożone z burzy rzęsistych braw. Stern grał z przesławną rękawiczką na dłoni. Kilka tygodni temu złamał rękę i jego występ w Polsce stał pod dużym znakiem zapytania. Dave Weckl opowiadając tę historię nadmienił tylko, że Mister Stern postanowił „I’m gonna do it” i nie można powiedzieć, że nie dał rady. Finał wydarzenia nie mógł być inny niż owacja na stojąco publiczności, która nie mogła puścić muzyków bez bisów. Słuchacze mieli chyba w pamięci zagrany wcześniej utwór „all I need” i dorzucili do niego kwestię „is listening your music”.

 

Po koncercie gitarzysta podpisywał płyty, pozował do zdjęć i rozmawiał z fanami, którzy do Raciborza ściągnęli z całej Polski – byli u nas wielbiciele jazzu z odległych Bieszczadów, ze Stolicy, z pobliskiego Rybnika.

do góry